Polska oburzona Polska oburzona
530
BLOG

Reforma emerytalna, czyli operacja bez zgody pacjenta

Polska oburzona Polska oburzona Polityka Obserwuj notkę 14

                 Pan Jacek Stantorski, psycholog społeczny, członek Rady Gospodarczej przy premierze, w rozmowie z Justyną Pochanke (Fakty po faktach 23.03.2012) Mówiąc o rządowym projekcie podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat, porównuje premiera Tuska do świetnego chirurga, który wykonuje trudną operację, której ze względu na zdrowie pacjenta nie może przerwać, a jeszcze on lub ktoś z jego zespołu musi informować rodzinę o konieczności operacji. Choć nie lubię tego rodzaju przenośni i porównań, wolę mowę konkretną (nawet ostrą), ale w dobie wszechobecnego marketingu narracyjnego i mody na tworzenie opowieści, będę też trzymać się tej konwencji i używać terminologii medycznej.

           Pytanie zasadnicze brzmi, kto jest pacjentem, a przede wszystkim o czyje zdrowie chodzi: polskiego społeczeństwa i jego przyszłych emerytur czy wyłącznie budżetu państwa i szeroko pojętych rynków finansowych? Przyjmijmy najpierw optymistycznie, że chodzi o zdrowie polskiego społeczeństwa, bo przecież koalicjant w kampanii wyborczej stale powtarzał, ze człowiek jest najważniejszy, a premier Tusk razem z ministrem Rostowskim martwi się aby emerytury nie były głodowe. Wcześniej kompletnie nie przejmując się tym, że ludzie za taką głodową pensję pracują. Ale uruchommy wyobraźnię (jak radzi pan Santorski) i wróćmy do operacji wykonywanej przez chirurga Donalda Tuska. Po pierwsze przed każdą planowaną operacją pacjent musi wyrazić na nią pisemną zgodę. Wcześniej musi być poinformowany o konkretnej diagnozie, wskazaniach do operacji, możliwościach ewentualnych powikłań, jak i alternatywnych metodach leczenia. Wybór należy do pacjenta. Pacjent musi tez być poddany dodatkowym badaniom, aby ewentualne powikłania zniwelować i aby operacja nie skończyła się śmiercią pacjenta. Jeśli ogólny stan zdrowia pacjenta jest zły, najpierw poddawany jest on terapii, aby był jak najlepiej przygotowany do planowanej operacji. No chyba, ze pacjent jest nieprzytomny i jest to operacja ratująca życie, ale przecież jeszcze przed wyborami byliśmy piękni i zdrowi (byliśmy zieloną wyspą) i żadne drastyczne operacje nie były potrzebne. Cóż takiego drastycznego stało się nagle z naszym zdrowiem? Czyżby nasz lekarz wcześniej świadomie wprowadzał nas w błąd? Jeśli tak było, staje się on niewiarygodny i traci autorytet. Nie wydaje mi się, aby nasz stan zdrowia (stan państwa) tak drastycznie pogorszył się w tak krótkim czasie. Od wyborów do expose minął zaledwie miesiąc. A jeśli tak jest, to oczekuję wyjaśnienia cóż takiego w ciągu tego miesiąca się zdarzyło.

Poza tym wybrany przez nas „lekarz” nie mówi prawdy nadal, zarówno co do dotkliwości terapii, skutków leczenia, jak i co do tego jakie metody leczenia stosuje się za granicą. Podam przykłady (lubię konkrety). W pierwszej kolejności stale powtarza się, że reforma dotyczyć będzie obecnych 30-latków, a starszych nie dotyczy, więc o co im chodzi. Prostuję. Ten projekt będzie dotyczył wszystkich, którzy odchodzą na emeryturę od 2013 roku, tylko w różnym zakresie. Jeśli chodzi o mój rocznik (1960) to ZUS będzie miał prawo po wprowadzeniu reformy przetrzymywać moją wypracowaną emeryturę jeszcze przez dwa lata, choć w wieku 60 lat będę miała około 40 lat stażu pracy. Natomiast jeśli chodzi o osławioną demografię, to prognozy 30-letnie sprawdzają się tylko w 5%. A długość życia ludzi biednych nie wydłuża się (takie badania też istnieją). Powtarza się nam też (szczególnie na początku), że dłuższa praca jest korzystniejsza ze względu na wysokość emerytury, szczególnie dla kobiet, co też nie jest zgodne z prawdą. Podam jeszcze raz mój przypadek. Jestem rocznikiem 1960. Gdybym odchodziła na emeryturę w wieku 60 lat, mój staż pracy będzie wynosił około 40 lat, a wysokość szacowanej emerytury przez ZUS (przy mojej pensji) to 1100 zł. Szacunkowy wzrost mojej emerytury po 10 latach pracy (wyliczany przez ZUS) to około 160 zł. Gdy będę pracowała jeszcze dwa lata dłużej (tyle przewiduje się dla mojego rocznika) to w tym czasie ZUS nie będzie mi musiał wypłacać comiesięcznej emerytury, więc razem zaoszczędzi 26 400 zł (24 miesiące x 1100 zł). Ja nadal będę odprowadzać składki emerytalno-rentowe (tj. 24 x 250 = 6000 zł). Razem daje to 32 400 zł. To jest zysk dla ZUSu. A moja emerytura przez te dwa lata najwyżej wzrośnie o 100 zł. Więc nawet gdybym żyła na emeryturze jeszcze 25 lat (tj. do 87 roku życia, czego nie przewiduję) to jeszcze nie wyrównam strat, nie mówiąc już o zyskach, o których stale powtarzał pan minister Rostowski. Następna nieprawdziwa informacja to taka, jakoby wszędzie, szczególnie w Szwecji i Niemczech, podnoszono wiek emerytalny do 67 roku życia, a nawet 70 roku życia. Z wywiadu z Peterem Normanem, ministrem ds. finansowych Szwecji (zamieszczonym w Rzeczpospolitej w marcu 2012) dowiaduję się, ze w Szwecji wybór należy do pracownika. Już w 61 roku życia może on odejść na emeryturę, ale jeśli chce dalej pracować, to pracodawca do 65 roku życia nie może go zwolnić. Jest to więc prawo dla pracownika, a obowiązek dla pracodawcy. I to prawo pracownicze Szwedzi chcą przesunąć do 67 roku życia. W Szwecji, w której warunki życia i pracy są zdecydowanie lepsze. Jest to coś zupełnie innego niż obowiązek pracy do 67 roku życia, bez względu na stan zdrowia i rodzaj wykonywanej pracy. Z tego co się orientuję również w Niemczech (pracują tam moje koleżanki) jest możliwość odejścia na wcześniejszą emeryturę, a przede wszystkim Niemcy do tej trudnej operacji przygotowywali się przez dwa lata. Przykłady nierzetelnych informacji można mnożyć. Na koniec jeszcze jedna ważna sprawa. To nie długość życia, ale zdrowie Polaków powinno być głównym argumentem w debacie o podniesieniu wieku emerytalnego, a Polska jest krajem, który jako chyba jedyny w Unii Europejskiej nie posiada jeszcze ustawy o zdrowiu publicznym. Nie wydłuża się też u nas zdolność do dłuższej pracy. Jesteśmy też krajem, gdzie nierówności społeczne są jedne z najwyższych w Unii Europejskiej. I nawet w zbankrutowanej Grecji minimalna pensja i emerytura są zdecydowanie wyższe.

Podsumowując i wracając do terminologii medycznej, której użył pan Santorski, premier Donald Tusk jest chirurgiem, który najpierw nie mówi pacjentowi prawdy co do jego stanu zdrowia i ewentualnej terapii, aby ten go wybrał. Później bez gody pacjenta, obowiązkowych badań, zastosowania leków osłonowych (żeby nie powiedzieć bez znieczulenia) chce go operować i każe mu wierzyć na słowo, że właśnie ten rodzaj terapii jest dla pacjenta najkorzystniejszy a właściwie jedyny. Z tego względu że pacjent się jednak zbuntował (protesty) nasz chirurg (Donald Tusk) wraz z pierwszym asystentem (Waldemarem Pawlakiem) zaczęli się zastanawiać, czy jednak jakieś znieczulenie zaproponować pacjentowi. Główny chirurg proponował 30% normalnej dawki, ale I asystent twierdził, że to za mało, pacjent może nie wytrzymać, chciał nawet 80%. Stanęło na 50% z zastrzeżeniem, że pacjent będzie musiał wtedy zrezygnować z części przyznanych leków. Resztę, jeśli pacjentowi za mało, może sobie dokupić (dodatkowe ubezpieczenia) ewentualnie dopracować. Jeśli nie może niech poprosi o pomoc rodzinę. Na więcej podobno szpitala nie stać. Tak twierdzi jego dyrektor ekonomiczny (Jacek Rostowski). A że wcześniejsza umowa między pacjentem a szpitalem była zupełnie inna, to już dyrektora nie interesuje. Twierdzi, że nie mamy innego wyjścia, tak mówią doradcy finansowi szpitala (rynki finansowe) i przyjaciele z zagranicy. Sytuacja jest taka, że ktoś musi się poświęcić, a na pewno nie będzie to sektor finansowy. Tego rodzaju metody stosowano może w XIX wieku. Obecnie obowiązuje Karta Praw Pacjenta, którą to pan Santorski zanim porówna premiera do doskonałego chirurga, powinien sobie przypomnieć. Ale cóż mówić o Karcie Praw Pacjenta, skoro Polska do tej pory nie związała się w całości z Europejską Kartą Społeczną. Nie określiła nawet daty kiedy to nastąpi. Co Unii Europejskiej wcale nie przeszkadza. Decyzję w końcu podjęto, operacja ma się odbyć bez zgody pacjenta (bez referendum). Wyższa konieczność i z racji tego, że pacjent nie jest jeszcze nieprzytomny i w dodatku jeszcze się buntuje, został ubezwłasnowolniony. Czyli uznany za niezdolnego do podejmowania decyzji we własnym imieniu. W medycynie to się zdarza (np. anoreksja w ciężkim stadium, czasami w psychiatrii), ale wtedy każdy przypadek precyzyjnie uzasadniony rozpatrywany jest w sądzie, o ile się nie mylę w terminie 3-5 dni. Ciekawa więc jestem co ma do powiedzenia w tej sprawie nasz obrońca z urzędu, czyli Rzecznik Praw Obywatelskich, ale też minister sprawiedliwości, który powinien, oprócz zajmowania się ustawą deregulacyjną, stać na staży sprawiedliwości społecznej (zapytam ich o to). Tu muszę jeszcze dodać, że nasi wspaniali lekarze z dyrektorem ekonomicznym na czele, proponując pacjentowi tę ciężką operację, sami wcześniej doskonale zadbali o swoje zdrowie, czyli zabezpieczyli się finansowo (większości Polaków na to nie stać). Natomiast Donald Tusk nadal twierdzi, ze to on „bierze na klatę” reformę emerytalną. A jeżeli minister Rostowski uważa, ze ta reforma nie będzie uciążliwa dla ludzi, a jedynie dla rządu, to chyba stracił kontakt z rzeczywistością, a już na pewno nie zna realiów życia polskiego społeczeństwa.

           Możemy stworzyć też inną opowieść, gdzie pacjentem, o którego zdrowie nasza ekipa lekarska tak bardzo się martwi, nie jest polskie społeczeństwo i jego emerytury, ale jedynie budżet państwa i szeroko pojęty sektor finansowy, a Polacy to jedynie dawcy krwi. Ale nawet honorowy dawca krwi przed jej oddaniem poddawany jest badaniom i ocenia się jego stan zdrowia (nie każdy się nadaje). Otrzymuje też wolny dzień od pracy, czekoladę, a kiedyś nawet darmowy bon na obiad.

           Podsumowując, uważam, że pan premier stosując takie metody leczenia nie posiada jeszcze dyplomu lekarskiego, a co dopiero specjalizacji chirurgicznej. Nie posiada wiec moim odczuciu legitymacji do przeprowadzenia tak trudnej reformy.

Gdy uruchomimy wyobraźnię, co nam radzi pan Santorski, powinna ona biec w wielu kierunkach. Nie podzielam optymizmu pana Santorskiego, który twierdzi, że za 30 lat nie będzie już prawdopodobnie prac fizycznych. Choć komputeryzacja jest szeroko rozwinięta, to nadal potrzebni są nam ludzie, którzy pieką chleb i ekipy sprzątające, które pracują dzisiaj niejednokrotnie za głodową pensję. Nie wydaje mi się też, aby za 30 lat to roboty myły pacjentów. Myślenie nie powinno być ani pozytywne ani negatywne. Myślenie powinno być realistyczne (pozytywne może być nastawienie). Dlatego nasze działania i projekty powinny obejmować wiele rozwiązań i iść w wielu kierunkach.  

           Jestem tolerancyjna dla ludzkich błędów i pomyłek (jesteśmy tylko ludźmi). Ale świadome niedomówienia, wprowadzanie w błąd, żeby nie powiedzieć manipulacja, zamiast rzetelnych i szerokich informacji i podmiotowego traktowania ludzi, w tak ważnej i powszechnej sprawie jak reforma emerytalna, są niedopuszczalne. A natykam się na nie co rusz, od początku tak zwanych konsultacji społecznych. Dlatego nie dziwię się związkom zawodowym, że tak ostro protestują. Donald Tusk stwierdził ostatnio, że istota referendum jest szkodliwa dla Polski. Chciałabym aby rozwinął temat. Czy uznał on rzeczywiście polskie społeczeństwo za niezdolne dla podjęcia decyzji we własnym imieniu? Jeszcze nie tak dawno wszyscy zachwycali się mądrością narodu. Teraz naród zgłupiał, chce zarabiać tyle aby móc się utrzymać, chciałby jeszcze trochę pożyć na emeryturze i nie głodować. Domaga się także aby liczyć się z jego zdaniem. Cóż za fanaberie. Pan Rosati nazywa to awanturnictwem finansowym. Na koniec zachęcam pana Jacka Santorskiego, psychologa społecznego, aby poznał realia życia całego polskiego społeczeństwa, a nie tylko polskich elit.      

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka